|
|||||||||||||||
(strona 1) Była to jedna z prób rozwiązania problemu chronicznego niedostatku surowca, z czym stale borykał się słupski cech bursztynników. A trzeba pamiętać, że w XVIII wieku cech ten był jednym z największych na południowym brzegu Bałtyku. Liczyły się jeszcze królewiecki, gdański i lubecki. Brak bursztynów do obróbki powodował, że kilkudziesięciu słupskim rzemieślnikom brakowało pracy. Aby utrzymać rodziny, musieli więc wystarać się o przywilej, zezwalający im na warzenie i sprzedaż piwa. Problemowi braku bursztynów przez kilka lat skutecznie zaradzał mieszkający w Słupsku Żyd Joseph Liepman. W 1780 roku wydzierżawił on za 50 talarów rocznie od króla pruskiego prawo do poszukiwania i wydobywania bursztynów na terenach królewskich majątków w dzisiejszych powiatach sławieńskim, słupskim, bytowskim i lęborskim. Musiał mieć wówczas już około 60 lat, może nawet podchodził pod siedemdziesiątkę. Pewnie wcześniej zbierał informacje o wykopywaniu brył kopalnej żywicy przez pomorskich chłopów i rzemieślników w pobliżu Słupska, np. podczas orki, wykopywania piwnic, czy studni albo podczas wydobywania torfu. Od wsi do wsi wędrowały opowieści o szczęsciarzach, którzy wydarli z ziemi wielkie kilkukilo-gramowe bryły, za które kupcy płacili równowartość wynagrodzenia za kilka miesięcy, a nawet kilka lat ciężkiej pracy. Dalej >> |
|||||||||||||||
Odwiedziny: Wykonanie strony: Marek Ławniczak | |||||||||||||||